W tygodniku The Economist z 18 października br. ukazał się tekst analizujący niską frekwencję osób młodych w wyborach w Stanach Zjednoczonych. Jeden z czytelników napisał w odpowiedzi list do redakcji, którego fragmenty przytaczam poniżej:
…sugerujecie, że jest coś w złego w pozostaniu w domu w dzień wyborów. Nie zgadzam się z tym. Owszem, apatia młodych osób jest zatrważająca, ale niska frekwencja to jedynie symptom problemu, a nie problem sam w sobie.
Mam 24 lata i nie głosuję. Byłem zbyt zajęty, żeby przeanalizować na kogo powinienem głosować, a uważam, że źle oddany głos jest gorszy niż pusta kartka. Gdybym był zmuszony zagłosować, musiałbym się kierować ogłoszeniami wyborczymi lub po prostu wybrać jakąś partię. Szczerze powiedziawszy uważam, że wyborca, obojętnie młody czy stary, który nie ma pojęcia o co chodzi nie powinien współdecydować o wyniku wyborów. Co jest złego w tym, że o wynikach wyborów decydują ludzie interesujący się polityką?
Wydaje mi się, że Paul Fornia z Waszyngtonu dotknął w tym liście niezwykle istotnego problemu. Jeśli obywatel interesuje się sprawami publicznymi to udział w wyborach jest dla niego oczywistością. Może mieć kłopoty z wyborem, może nie mieć na kogo głosować, może wreszcie w proteście przeciwko czemuś nie pójść na wybory – ale będzie podejmował decyzję świadomie, wiedząc miedzy kim i czym wybiera. Osoba zajmująca się innymi sprawami (pracą, nauką, obowiązkami rodzinnymi, własnymi przyjemnościami itp.) i nie znajdująca czasu na myślenie o sprawach publicznych niekoniecznie powinna brać udział w głosowaniu. Przecież jej wybór będzie przypadkowy, a głos nie będzie wyrażał jej własnych poglądów, tylko chwilowe odczucie emocjonalne. Czy taki głos będzie wartościowy i pomoże wybrać tych polityków, których poglądy cieszą się największym poparciem społecznym? Państwo nie potrzebuje głosujących na chybił trafił, tylko tych głosujących mądrze i odpowiedzialnie.
Jestem wielkim zwolennikiem aktywnego uczestnictwa obywateli w życiu publicznym. Uważam nawet, że ten kto się nie interesuje sprawami swojej małej ojczyzny i sprawami państwa, nie zasługuje na miano obywatela, tylko co najwyżej mieszkańca. Byłbym jednak bardzo daleki od zachęcania do pójścia na wybory wszystkich, nawet tych, którzy nie mają pojęcia na kogo głosować i czego dotyczą wybory. Zwiększanie partycypacji społecznej, rozbudzanie zainteresowania sprawami publicznymi to są wielkie zadania stojące przed rządem, samorządami, mediami i organizacjami społecznymi. Należy te zadania wykonywać cały czas, a nie próbować ludzi zainteresować polityką tuż przed wyborami. Wybory to jest święto dla obywateli. Niezorientowani mieszkańcy jeśli chcą to niech sobie zostaną w domach i zajmą się swoimi sprawami. Mają do tego prawo i nie budujmy w nich poczucia winy. Co w tym złego, że w ich imieniu zadecyduje ktoś inny?
O autorze:
Tomasz Kamiński
Dr hab Tomasz Kamiński - profesor Uniwersytetu Łódzkiego na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych. Stały współpracownik „Liberté!”. Pasjonat innowacyjnych metod nauczania i wykorzystywania gier w edukacji. Autor książek "Pieniądze w służbie dyplomacji" oraz "Sypiając ze smokiem. Polityka Unii Europejskiej wobec Chin". www.tomaszkaminski.eu
Inne artykuły autora
Nie wybierajmy premiera spośród klaunów
Nie wyważajmy otwartych drzwi. Recenzja „Partytury na wietrze” Marcina Frenkla
Między anegdotą a stereotypem. Recenzja książki Witolda Jurasza „Demony Rosji”
Dlaczego sankcje na Rosję nie przynoszą politycznej zmiany?
Nie obiecujmy sobie po sankcjach za wiele… ani za mało
Przeczytaj również
Piotr Beniuszys
Bariery dla liberalizmu
Lektura obowiązkowa dla wszystkich zwolenników i zwolenniczek liberalnego ustroju!
Wojciech Sadurski
Konstytucyjny kryzys Polski
Książka stanowi zaktualizowane i przygotowane dla polskiego czytelnika wydanie „Poland's Constitutional Breakdown”.