Jestem zwolennikiem głębokich zmian na polskich uczelniach i dlatego popieram kierunki reformy przygotowanej przez ministra Jarosława Gowina. Dałem zresztą temu publicznie wyraz. Projekt „Konstytucji dla Nauki” legitymizuje w moich oczach dodatkowo tryb w jakim była ona przygotowywana: z szerokimi konsultacjami i zaangażowaniem ludzi ze środowiska akademickiego, często bardzo odległych ideologicznie od rządu i samego ministra. Niemniej jednak tocząca się dyskusja nad projektem ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce ujawnia różne pułapki, które ktoś (umyślnie lub nie) zastawił na pracowników naukowych. Spójrzmy na dwie, które uznaję za szczególnie groźne.
- Prokurator będzie decydował o zwalnianiu pracowników naukowych.
Tak, dobrze Państwo widzicie. Choć pisał już o tym Mikołaj Iwański w ”Krytyce Politycznej”, to sprawa nie zyskała odpowiedniego rozgłosu, a jest naprawdę skandaliczna. W art. 120 ustawy jest zapis o tym, że nauczycielem akademickim może być osoba, przeciwko której „nie toczy się postępowanie o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego”. Z kolei art. 131 mówi o tym, że „Umowa o pracę z nauczycielem akademickim wygasa w przypadku… zaprzestania spełniania wymagań określonych w art. 120.” Oznacza to, że automatycznie traci pracę każdy, wobec kogo zostanie rozpoczęte postępowanie ścigane z oskarżenia publicznego. Przypominam, że tryb ścigania z oskarżenia publicznego (czyli „z urzędu”) obowiązuje w w przypadku podejrzenia popełnienia zdecydowanej większości przestępstw. Może być więc to na przykład wypadek samochodowy, w którym ktoś doznał znacznego uszczerbku na zdrowiu. Prokurator wszczyna z urzędu postępowanie, a pracownik akademicki… automatycznie traci prace, gdyż zgodnie z ustawą wygasa jego umowa. Potem może się okazać, że przestępstwo popełnił nieumyślnie, albo potrącony rowerzysta był pijany i to on nie zachował ostrożności. To wszystko nie ważne – uczelnia musi go zwolnić i nie może zatrudnić do zakończenie postępowania.
Przypomnijmy też, że z oskarżenia publicznego ścigane jest na przykład znieważenie Prezydenta lub innego organu konstytucyjnego. Jeśli więc na blogu zrobię literówkę w nazwisku Prezydenta, albo też na demonstracji krzyknę coś co nie spodoba się władzy, to jakiś usłużny władzy prokurator może wszcząć postępowanie przeciwko mnie. Automatycznie wygaszając przy tym moją umowę o pracę z Uniwersytetem Łódzkim. Absurd? Tak, ale ilu będzie takich odważnych, którzy zaryzykują całą swoją karierę akademicką krytykując władzę? Art. 120 stanie się więc sprytnym narzędziem kontroli elit akademickich. Cóż, że jawnie łamie to konstytucyjną zasadę „domniemania niewinności” – na Trybunał Konstytucyjny nie ma przecież co liczyć. Jeśli więc taki zapis w ustawie pozostanie, każdy z pracowników akademickich nie będzie znał dnia ani godziny, a nasi przełożeni nie będą mogli nas ochronić przed utratą pracy.
- Dla wielu osób droga do habilitacji będzie zamknięta
Pracujesz całe swoje życie, tak jak ja, na jednej uczelni? Wszystko co opublikowałeś afiliowane jest właśnie przy niej? Niestety, nie spełnisz wymagań do otrzymania stopnia doktora habilitowanego. Według artykułu 214 ustawy stopień dr hab. może uzyskać jedynie osoba „ wykazująca się istotną aktywnością naukową albo artystyczną realizowaną w więcej niż jednej uczelni lub instytucji naukowej, w szczególności zagranicznej”. To tak naprawdę wymusza odbywanie stażów lub pracę poza uczelnią macierzystą. Zapis ten ma zachęcić, a w zasadzie wymusić, większą mobilność pracowników naukowych, którzy dziś w większości pracują na tych samych uczelniach, na których robili doktoraty. Nawet jeśli docelowo mógłbym uznać, że zamysł jest słuszny, to jednak nie ma co ukrywać, że dla wielu osób, które starać się będą o habilitację w ciągu najbliższych kilku lat, spełnienie warunku „mobilności” będzie bardzo trudne lub zgoła niemożliwe. Nie mając świadomości, że wyjazd naukowy jest konieczny dla uzyskania stopnia, wiele osób po prostu nie zaplanowało tego na ścieżce swojej kariery. Teraz, będąc np. koło czterdziestki, mając małe dzieci, inne zobowiązania rodzinne lub zawodowe (choćby granty naukowe) nie będą w stanie wyjechać. Tym samym znajdą się w pułapce nowych przepisów, która zamknie im drogę do habilitacji. Utrzymanie tego zapisu w ustawie, bez długiego okresu przejściowego, spowodowałoby więc zawodowe tragedie dla wielu, wielu osób, które nie zdążą się habilitować przed wejściem w życie ustawy.
O ile jeszcze z pułapką drugą pewnie środowisko akademickie sobie jakoś poradzi, choćby ignorując przepis w postępowaniach awansowych, o tyle uzależnienie pracy na uczelni od decyzji prokuratorskich jest naprawdę bardzo niebezpieczne. Nie zakładam tu nawet złej woli ustawodawcy, zakładam zwykły błąd przy tworzeniu projektu. Wszak wypadek samochodowy spowodować może akurat zamyślony, jadący do TVPiS profesor, układający sobie w głowie skomplikowane konstrukty myślowe mające uzasadnić konstytucyjność „reformy” sądownictwa. I co potem? Za potrącenie zakonnicy na pasach prokurator będzie musiał wszcząć przeciwko niemu postępowanie, a to oznacza wyrzucie go z uczelni. W efekcie profesor może już nie chcieć więcej „nadstawiać twarzy” (żeby uniknąć zwrotu znacznie bardziej dosadnego) i bronić w mediach „Dobrej zmiany”. Byłby to bardzo ciekawy przykład, jak rewolucja pożera własne dzieci.