Cnota umiarkowania to jedna z tzw. cnót kardynalnych. Jej znaczenie w polityce trafnie opisał ks. prof. Andrzej Bohdanowicz, którego tekst bardzo polecam[1]. Ta cnota winna szczególnie charakteryzować osoby wykształcone, które potrafią zrozumieć złożone zależności, zbierać i analizować informacje, rozważać różne możliwości rozwiązania problemu. Inteligent więc nie powinien być demagogiem żerującym na negatywnych emocjach ludzi: strachu, zazdrości, nienawiści. Tylko działanie wynikające z praktykowania cnoty umiaru, daje szansę na sensowne prowadzenie dyskusji politycznej. Tyle teorii, a jak jest?
Profesorowie, nawet Ci wybitni i naukowo się parający politologią, własny autorytet rzucają na szalę, byle tylko ukazać rzeczywistość na sposób dla ulubionej partii wygodniejszy. Metoda jest prosta – dobieramy fakty tak, aby układał się z nich pożądany obraz, a te niepasujące pomijamy milczeniem. Następnie podlewamy wszystko akademickim językiem, oświetlamy blaskiem naszych stopni naukowych i serwujemy gawiedzi: w telewizji, w internecie, w gazetach. W najlepszym razie lajkujemy niemądre memy wyśmiewające kandydata opozycji. W najgorszym – piszemy opasłe książki, udające naukowe opracowania. Jak choćby ta o „wygaszaniu Polski”, w której „dwudziestu jeden autorów – naukowców, publicystów, posłów, specjalistów z wielu dziedzin dokonuje niezwykle trafnej, przenikliwej analizy obecnej sytuacji w naszym kraju”. Analizy, która pokazuje „co robić, by zatrzymać dokonujący się na naszych oczach kolejny rozbiór Polski”. Nie chcesz wierzyć w kolejny rozbiór, Drogi Czytelniku? A może jesteś dumny z osiągnięć ostatnich 25 lat? Z pewnością więc stoisz po drugiej stronie barykady – razem z WSI i innymi zdrajcami stanu. W najlepszym razie jesteś lemingiem, niepotrafiącym samodzielnie myśleć.
Wyśmiewanie kandydatów wydaje się być zresztą w kampanii wyborczej obowiązkiem – wszystkich, w tym również inteligencji. Nawet jeśli poniżany kandydat opozycji tak naprawdę zasługuje na szacunek, gdyż będąc skazywany na porażkę, dokonuje politycznego cudu i jest o krok od zwycięstwa. Nawet jeśli kandydat jest demokratycznie wybranym prezydentem. Przecież „państwo istnieje tylko teoretycznie” więc szacunek mu się nie należy.
Co gorsza, polska inteligencja, w swoim poczuciu misji tłumaczenia świata innym klasom społecznym, czuje, że żeby być zrozumiana musi mówić językiem ulicy, a nie salonu. I tak mówi. Bez poczucia żenady, bo przecież walka usprawiedliwia wszystko.
Walka usprawiedliwia też dziennikarzy, którzy w olbrzymiej części już nie kryją się ze swoimi sympatiami politycznymi, tracąc wiarygodność. Z głupoty, za pieniądze, czy z powodu braku poczucia zawodowego etosu, zamieniają się w propagandzistów. Jak inaczej bowiem nazwać zachowanie red. Tomasza Lisa cytującego tweety z konta nastoletniej córki polityka? Do tego jeszcze nie sprawdzając nawet, czy to konto jest prawdziwe? Okładki w jego Newsweeku są jak plakaty wyborcze prezydenta, a komentarze wygłaszane w porannym paśmie radia TokFm nawet nie stwarzają pozorów obiektywizmu. Jest dorosły obywatel, ma oczywiście święte prawo do autokompromitacji. Zwróćmy jednak uwagę jak niewiele się to różni od działalności „niepokornych” dziennikarzy z prawicowych „szczujni”. Na czele z moim ulubionym portalem niezależna.pl. na którym od wielu miesięcy unika się publikowania pozytywnych informacji o Polsce, bo byłoby to niezgodne z obowiązującą na prawicy narracją totalnej klęski.
Mam więc dość tej kampanii, tym bardziej, że za chwilę będzie druga, pewnie jeszcze gorsza. Już z udziałem Kaczyńskiego, Macierewicza i posłanki Pawłowicz, których chwilowa nieobecność przecież generalnie i tak podnosi poziom debaty publicznej. Należy się więc spodziewać, że będzie tylko gorzej.
Póki co jedynym pozytywnym akcentem w tej kampanii była moim zdaniem debata prezydencka w TVP i Polsacie. Profesjonalnie prowadzona, z dobrze przygotowanymi pytaniami, które stworzyły szansę, żeby kandydaci na poważnie porozmawiali o Polsce na oczach 10 milionów telewidzów. To był przykład dobrego dziennikarstwa w wykonaniu Doroty Gawryluk i Krzysztofa Ziemca, dający nadzieję, że resztki politycznego umiarkowania i inteligenckiego etosu gdzieniegdzie pozostały.
P.S. Czytelników zaniepokojonych stanem mojego umysłu po lekturze zeszłotygodniowego wpisu uspokajam: nie głosowałem na Pawła Kukiza. Moim zamiarem było jedynie zrelacjonowanie poglądów moich kolegów, którzy na niego głosowali. Wydawało mi się, że jak dodam tag: „zasłyszane opinie wyborców Kukiza” to wszyscy zrozumieją moje intencje. Myliłem się, a tekst trafił na czołówkę portalu TokFM i wyszedłem na „kukizowca”. Cóż – ja również mam prawo do autokompromitacji.
[1] http://opatowko.pl/view-content/64/Cnota-umiarkowania-w-polityce.html